Moja pierwsza wspinaczka sportowa w skałach odbyła się w Dolinie Będkowskiej podczas burzy na ścianie o nazwie „Lewe Cmentarzysko”. Mimo że relacjonuję to po 4 latach, emocji jakie towarzyszyły mi nie zapomnę nigdy. Wiadomo, kiedy wspinasz się na ściance gdzie stopnie i chwyty są kolorowe i dobrze widoczne, wszystko wydaje się proste. Trochę inaczej jest gdy rozpoczynasz swoją przygodę na śliskich od deszczu skałach Jury-Krakowsko Częstochowskiej.
Tego dnia przyjechaliśmy niestety zbyt późno. Wiesz jak to jest, wszyscy umawiają się ambitnie na 7 rano, jednak spotykają o 8:30, a po drodze jeszcze kilka przystanków, bo „a to coś do jedzenia, a to paliwo, a może jeszcze jakaś kawa”. I masz 3 godziny opóźnienia co niestety przy prognozach obfitego deszczu i burz na popołudnie daje bezlitosny efekt w postaci mokrych przez co śliskich skał. Z racji wieloletniego doświadczenia w skałach pierwszy poszedł założyć wędkę mój kuzyn (który jest instruktorem wspinaczki). Podczas jego wejścia pogoda dopisała, natomiast zanim ja wgramoliłem się na szczyt zebrały się chmury, zaczęło grzmieć i walić dokoła błyskawicami. Przyznam szczerze, dużym zaskoczeniem było dla mnie to, że o ile na ściance sobie już świetnie radziłem robiąc nawet drogi o skali trudności VI na przewieszeniu. To w skałach niestety trzeba było się dobrze nagłówkować żeby znaleźć stopień lub chwyt. No i w ten sposób prostą drogę o skali trudności IV+ robiłem chyba z 15-20 minut co było zmorą asekurującego na którego w połowie mojej drogi zaczęło padać. Wiem że gdybym się poślizgnął to nic by się nie stało, ale niestety skały były tak ostre że pewnie pozdzierałbym skórę nóg wraz z kawałkami mięsa zanim bym wyhamował. Wolałem tego uniknąć i wchodziłem ostrożnie. Z doświadczenia wiem że sport daje największą przyjemność kiedy nie nabawimy się żadnych kontuzji. Emocje pierwszego wejścia w skałach podczas zbliżającej się burzy opanowałem tylko dzięki świetnej kondycji i wcześniejszym treningom na ściance. Po moim udanym zaliczeniu drogi Tomek zdjął linę i napiliśmy się po kieliszeczku jakiejś wiśniówki „na odwagę” jako że (a jakże) mieliśmy jeszcze w planach atak kolejnych skał (nawet w deszczu, a co!).
Niestety później rozpadało się na dobre, a ponoć skały Jury mają to do siebie że kiedy nasiąkną od deszczu są już bardzo śliskie i schną wolno. Tak więc po przejściu paru kilometrów i podziwianiu krajobrazu jaki oferuje Dolina Będkowska w pełnym deszczu doszliśmy do wniosku że dziś już za późno i zbyt mokro, pora wrócić pod dach i wrzucić coś na ruszt. W towarzystwie Bielskiego Klubu Alpinistycznego miałem okazję usłyszeć parę ciekawych historii o różnych wyprawach górskich co było doskonałym zakończeniem wieczoru. Następnego dnia skały trochę przeschły i atakowaliśmy kolejne drogi. Z tego co pamiętam zrobiłem jakieś 2-3 łatwiejsze. Kończąc tą relacje z mojej pierwszej wspinaczki skalnej zapraszam do oglądania zdjęć: